Podcast Oswajam Online – odcinek 10
Pracuję zdalnie od dziesięciu lat, mogę śmiało powiedzieć, że zaczynałam na długo przed tym jak stało się to modne, albo może wymuszone przez pandemię. Dziś home office nikogo już nie dziwi, jedni kochają inni nienawidzą. W tym odcinku podcastu opowiem Ci trochę o tym jak u mnie to wygląda teraz, a jak było wcześniej i co mi się sprawdza w prowadzeniu firmy z domu. I to domu w którym poza dwojgiem dorosłych ludzi mieszkają również przedszkolaki.
Kliknij w odtwarzacz poniżej, żeby posłuchać dziesiątego odcinka podcastu Oswajam Online dla twórców cyfrowych, edukatorów i soloprzedsiębiorców, którzy przedzierają się przez tą internetową dżunglę chcąc zarabiać w sieci na swojej wiedzy i pasji.
Podcast znajdziesz też w popularnych aplikacjach – m. in. Apple Podcast i Spotify.
Ten odcinek będzie w mniejszej części o organizacji samej pracy jako takiej, a bardziej o ogarnięciu wszystkiego dookoła, tak żeby stworzyć sobie optymalne warunki do prowadzenia firmy z domu.
Praca zdalna to nie wymysł pandemii
Wspomniałam na początku, że pracuję zdalnie od 10 lat i nie ma w tym ani krzty przesady. Pracowałam wcześniej na etacie kilka lat, ale byłam przedstawicielką handlową, więc to zupełnie inny charakter pracy, ale również pozwalający na dość elastyczne zarządzanie swoim czasem. Mogłam bez problemu jednego dnia przycisnąć i odwiedzić 10 klientów, a drugiego wrzucić na luz i załatwić tylko 3, z czego 2 przez telefon. Dopóki wyniki sprzedażowe były ok, a klienci zadowoleni z kontaktu ze mną nie było problemu.
W mojej karierze zawodowej właściwie tylko przez kilka miesięcy byłam uwiązana przy biurku od 9 do 17 w biurze firmy, dla której pracowałam. Po tych kilku miesiącach na chwilę przeszłam na tryb zdalny, a krótko potem zatrudniłam się w jednej z topowych wtedy agencji social media w Warszawie mieszkając w Łodzi – to był 2013 rok. Początkowo firma planowała zorganizować łódzki oddział, z którego mieliśmy pracować, ale finalnie plany się zmieniły i zostaliśmy przy pracy zdalnej – wtedy wraz ze mną jeszcze 3 osoby. Do biura w Wawie jeździliśmy raz w tygodniu, najczęściej wszyscy razem, jednym autem, a firma zwracała nam kasę za dojazd. Na ten dzień ustawialiśmy wszystkie spotkania zewnętrzne z klientami, których obsługiwaliśmy oraz wewnętrze statusy w agencji.
Cała reszta odbywała się zdalnie i świetnie to działało! Firma miała wypracowane procedury, które ułatwiały takie działanie. Pamiętam do dziś jakie to zdziwienie i niedowierzanie budziło wśród moich znajomych. Jak to pracuję z domu i zajmuję się ogarnianiem Facebooka za pieniądze? Przecież to praca marzeń i wieczne wakacje. I na pewno mam tyyyyle czasu. Dziś też są osoby, którym się wydaje, że praca z domu i to w dodatku w internecie to jakieś hobby na godzinę dziennie, a nie normalne zajęcie zarobkowe, ale jednak tutaj pandemia zrobiła sporo dobrego forsując koncepcję home office. Oczywiście home office, gdy w domu od tygodni są zamknięci wszyscy jego mieszkańcy, a dorośli domownicy jednocześnie próbują ogarnąć swoją pracę, umożliwiać starszym dzieciom logowanie się na zdalne lekcje i jeszcze przy tym zajmować czym te młodsze żeby inni mogli robić swoje, to zupełnie inna bajka i o tym nie będę dziś mówić. Praca z domu z małymi dziećmi, które również są w tym samym czasie w domu to oksymoron i bardziej widzę to w kategorii survivalu i ogarniania najpilniejszych spraw w trybie przetrwania i żonglerki logistycznej.
Zatem dziś na tapet bierzemy pracę z domu, ale z wyboru.
Praca z domu - moje błędy
Wbrew poglądom moich znajomych te kilka lat temu odnośnie tego jak wygląda moja praca, wcale nie było tak różowo. Owszem, nie musiałam dojeżdżać do biura i to była oszczędność czasu, ale w ciągu dnia mało było przestrzeni na bimbanie i gapienie się w sufit. Do dziś pamiętam jak po kilka razy dolewałam sobie wrzątek do kawy, bo stygła zanim zdążyłam ją wypić. Chyba nawet, w czasie niemowlęctwa moich pędraków częściej mi się udawało wypić świeżą ciepłą kawę niż wtedy.
Więc zacznijmy od błędów jakie wtedy popełniłam, a później powiem Ci jak jest teraz.
1. Brak miejsca pracy
Pierwszym błędem był brak miejsca do pracy. Mieszkaliśmy wtedy z mężem w dwupokojowym mieszkaniu – mała sypialnia, w której mieściło się tylko łóżko i szafa + duży salon połączony z kuchnią. Zazwyczaj pracowałam z kanapy przy której stał stolik kawowy. Myślę, że gdyby ktoś mi wtedy zrobił zdjęcia to nadawałyby się do mema z serii przegląd najmniej ergonomicznych pozycji do pracy przy komputerze. Efekt był taki, że pracowałam dokładnie z tego samego miejsca, w którym później spędzałam czas wolny, a moje plecy wołały o litość.
2. Nieokreślony podział czasu
Na to nakłada się drugi błąd czyli brak wyraźnego rozgraniczenia kiedy jestem w pracy, a kiedy nie. Brak takiego rytuału na wejście do pracy i wyjście z niej. Nie miałam też wyznaczonej żadnej przerwy, co często kończyło się tak, że cisnęłam w opór zapominając o tym, że trzeba coś zjeść, a nie tylko podgrzewać kawę kolejny raz.
Zaczynałam o 9, wstawałam więc często dopiero koło 8:30 (no za tymi późnymi pobudkami i faktem, że nikogo nie musiałam z rana ogarniać to akurat tęsknię), pierwsze co robiłam, gdy otworzyłam oczy, to sprawdzałam maile w telefonie, jeszcze zanim wyszłam z łóżka. Później szybka rundka łazienkowo kuchenna i ze śniadaniem i pierwszą kawą meldowałam się przy kompie. Tak mijał dzień.
Gdy akurat był jakiś luźniejszy czas umawiałam się w kawiarni na wspólną pracę z koleżanką z tej samej firmy. I to z jednej strony było fajne, ale z drugiej miałam takie trochę poczucie marnowania czasu – bo wiadomo dojazd swoje zajmuje, później trochę ploteczek też wpadało i czas leciał.
W firmie duży nacisk stawiano na to, żeby kontakt z klientem był płynny, więc trzeba było być na nieustannym czuwaniu. Przeniosło się to nawet na weekendy, bo jak mówi znane hasło kryzysy w social media wybuchają w weekendy i jeśli akurat w piątkowy wieczór ktoś kręcił inbę na fanpage banku który obsługiwałam to musiałam koordynować całą akcję i ustalać na bieżąco z przedstawicielami klienta i moim zespołem jakie komunikaty dajemy i jak działamy żeby problem załagodzić a nie rozdmuchać. Odłożenie tego do poniedziałku nie wchodziło w grę.
To sprawiało, że 7 dni w tygodniu byłam podpięta do skrzynki mailowej i komunikatora w telefonie. Głową ciągle w pracy, nawet jeśli akurat spacerowałam z psem.
3. Brak organizacji
Trzeci błąd to był brak organizacji samej pracy i reaktywne działanie. Odczytywanie wszystkich maili natychmiast i odrywanie się z tego powodu od wykonywanych zadań. To sprawiało, że praca często wylewała się poza ten umowny etat od 9 do 17, zwłaszcza jak deadline był na horyzoncie. Ale wtedy mogłam bez problemu tak robić, w końcu sama decydowałam o tym jak spędzam popołudnia i weekendy.
W tym czasie przeszłam też przeprawę z moim mężem, który początkowo nie potrafił zrozumieć, jak to jest możliwe, że cały dzień siedzę w domu, a nie zrobiłam prania, porządku w kuchni czy czegokolwiek innego z przydługiej listy prac domowych. Przecież byłam w domu. Sporo krwi mi to napsuło, na szczęście przerobienie tego tematu procentuje do dzisiaj i mamy jasność, że ja tak samo jak on w trakcie swojej pracy, nie zajmuje się ogarnianiem chaty tylko pracą właśnie.
Tak wyglądały moje początki i dzięki tym doświadczeniom wiedziłałam, że praca z domu ma wiele zalet, ale tylko jeśli zadbam o odpowiednie warunki.
O co zadbać pracując z domu?
Miejsce pracy
Po pierwsze – miejsce do pracy. Gdy zakładałam Oswajam Online mieszkaliśmy już w domu i gdy zdecydowałam po urodzeniu drugiego dziecka, że wracam do pracy po prostu zaanektowałam jeden z pokoi na swój gabinet. Początkowo kupiłam po prostu najtańsze biurko z Ikei i krzesło.
Inwestycja nie była wielka, ale to był krok milowy, bo po prostu wchodziłam do pracy, do przestrzeni w której nie przebywałam na co dzień. W mojej głowie bardzo szybko się zrobiło to skojarzenie – aha, jestem tu to będzie robota. Drugim plusem jest też fakt, że z gabinetu nie widzę bałaganu na dole, zlewu z garami ani prania do zrobienia.
Gdybym nadal mieszkała w poprzednim miejscu, gdzie nie było możliwości wydzielenia osobnego pokoju zaaranżowłabym sobie jakiś mały kąt w salonie.
Rozgraniczenie czasu pracy
Łatwo też przyszło mi rozgraniczenie tego kiedy pracuję, a kiedy nie z bardzo prostej przyczyny. Zmienił się zdecydowanie mój kontekst życiowy, bo wraz z przeniesieniem się z mieszkania do domu, pojawiło się w nim więcej osób. I to takich wymagających – mam na myśli oczywiście dzieciaki. To był czas kiedy ja zaczynałam starania o dotację, a moja młodsza córka miała wtedy półtora roku i rozpoczynała żłobkową przygodę, a jej o 2 lata starszy brat chodził do przedszkola. Godziny pracy placówek wyznaczały sztywną cezurę czasową. Rano trzeba było dzieciaki ogarnąć i odstawić, a później odebrać – czas na pracę był pomiędzy tymi wyjściami. I tak zostało do dziś.
Patrząc kilka lat wstecz zastanawiam się jak wtedy mogłam mówić, że nie mam czasu, skoro cały był do mojej dyspozycji. To dobrze pokazuje jak bardzo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Warto o tym zawsze pamiętać, nie tylko w kontekście pracy z domu. Jeśli masz malutkie dziecko to nie porównuj się do kogoś kto tych dzieci nie ma, albo ma już starsze, samodzielne dzieciaki, które nie wymagają monitoringu i obsługi non stop.
Ba, zupełnie inne zasoby będą miały też mamy maluchów, z których jedna jest z dzieckiem sama, nie ma wsparcia partnera czy dziadków, a do tego jest wykluczona komunikacyjnie, bo nie ma auta i mieszka w małej mieścinie, a druga, której przy maluchu chętnie pomaga cała rodzina, a ona sama jest w pełni mobilna lub mieszka w dobrze skomunikowanym mieście.
Nie daj się porwać zazdrości gdy patrzysz na Instagramie na obrotne, odnoszące sukcesy girlbosski, które swój czas dowolnie dzielą między pracę, chłopaka i hobby, a jeśli chcą akurat danego dnia poświęcić 10h na pracę to po prostu to robią.
Serio każdy z nas ma inny kontekst życiowy w danym momencie, inne zasoby, inne wyzwania, inną definicję sukcesu i udanego życia. Nie ma sensu patrzeć wyłącznie na efekty działania innych, gdy nie znamy tego co jest na zapleczu. Albo znamy, ale nasze własne zaplecze jest zupełnie inne.
Lepiej skupić się na tym jak możemy optymalnie działać w swojej aktualnej sytuacji i nad tym pracować, zamiast kopać się z koniem.
Ułatw to sobie! Zadbaj o odpowiednie warunki.
Rutyna
Gdyby rozpoczęcia i startu pracy nie wymuszały na mnie okoliczności zewnętrzne postawiłabym na wypracowanie jakiegoś rytuału – np. po ogarnięciu się wyjście na 20 min z psem i powrót już do biura, a nie do domu. A na popołudnie ustawianie sobie aktywności i spotkań w taki sposób, żeby wymuszały na mnie niejako wyjście z pracy o określonej porze.
Przyznam Ci się bez bicia, że poranki są dla mnie trudne, zdecydowanie nie jestem rannym ptaszkiem, przed 6 nienawidzę świata, a i o 7 nie jestem w szczycie formy. Ważne więc dla mnie było wypracowanie schematów, które nam tą porę dnia ułatwią, bo jeśli poranna akcja odstawienia do przedszkola idzie jak po grudzie i w nerwach, to ja później do pracy wracam w gradowym nastroju.
Dlatego dzień wcześniej szykuję dla dzieci ubrania i wszystko co muszą zabrać do przedszkola, a chodzą do alternatywnej placówki, inspirowanej edukacją leśną, gdzie większość czasu spędzają na dworze, co wiąże się z odbieraniem ich w panierce z błota i regularnym dowożeniem zapasu ciuchów na zmianę. Przez dłuższy czas pakowałam im też lunchboxy, ale ten obowiązek w międzyczasie odpadł na szczęście.
Zaczęłam jeść śniadanie dopiero gdy wracam do domu po odstawieniu dzieci, zamiast w pośpiechu szykując równolegle ekipę do wyjścia. Wracając z przedszkola kupuję pieczywo i po powrocie dopiero śniadanie i pierwsza kawa. Do 10 mam czas na rozruch czyli właśnie śniadanie, przejrzenie maili czy Instagrama i później odkładam rozpraszaczę i siadam do pracy. Kończę o 15-15:30 bo przedszkole zamykają o 16 i to mój nieprzekraczalny deadline.
Jedzenie
Więc wychodzi zwykle około 5h na pracę – to nie jest dużo, więc chcę je maksymalnie wykorzystać. Dlatego większość posiłków ogarniam z wyprzedzeniem, kocham meal preap, oszczędza mi to mnóstwo czasu. I sprzątania syfu w kuchni.
Zazwyczaj planuję posiłki na cały tydzień i dwa razy w tygodniu przygotowuję bazę pod swoje śniadanie i lunch. Mniej więcej raz na dwa tygodnie robię większe gotowanie i wtedy ogarniam hurtem obiady na kilka dni.
Dzięki temu jak wracam po odwiezieniu dzieci to tylko składam śniadanie z gotowych składników i robię kawę, tak samo podczas przerwy w pracy – wyciągam gotowy posiłek.
Jeśli to olewam to kończy się tak, że albo nie jem nic przez cały dzień, co sprawia, że na finiszu czuje się gorzej niż źle, a później rzucam się na wszystko, albo zapycham się czym popadnie, co z kolei wyraźnie widać w zmianie rozmiaru ubrań i buntującym się układzie pokarmowym.
Przerwy
Teraz będę pracować nad tym, żeby przerwy w pracy były lepszej jakości i nie ograniczały się do jedzenia podczas scrollowania instagrama, nawet jeśli robię to na tarasie.
Wymyśliłam nawet patent, który będę testować. Na samym początku, dwa i pół roku temu starałam się robić aktywne przerwy, ale szybko się to rozeszło po kościach. Biegam, teraz jestem w fazie przygotowań do półmaratonu co sprawia, że kilometraż się zwiększa. Żeby uniknąć kontuzji trzeba dbać o rolowanie, rozciąganie i stabilizację. W teorii wszystko jasne, w praktyce rzadko kiedy się udaje. Próbowałam już przypomnień i habit tracker. Na dłuższą metę się nie sprawdzają. Wiem jak działam i co mnie napędza postanowiłam dodać do tego szczyptę rywalizacji i zobowiązania.
Postanowiłam, że codziennie w ramach przerwy w pracy 15 minut poświęcę właśnie na taką aktywność uzupełniającą treningi siłowe i biegowe. Lepszy kwadrans regularnie niż marzenie o pełnym godzinnym stretchingu czy jodze. Żeby nie było nudno i żeby nie kusiło mnie wybieranie tylko tych elementów, które lubię postanowiłam zdać się na los.
Przygotowałam kostkę, taką najzwyklejszą do gry i rozpisałam 6 aktywności do zrobienia w kwadrans – rolowanie, mata do akupresury, zestaw ćwiczeń stabilizujących z gumą, mobility i do tego 2 zestawy ćwiczeń rozciągających – osobno góra i dół. Wydrukowałam, żeby było na widoku, mam też wersję w telefonie i ustawione przypomnienie.
Wyprowadziłam też cały niezbędny sprzęt (matę, rolery, gumy itd) z gabinetu do sypialni, dzięki temu wyraźniej “wychodzę z pracy na przerwę”.
I teraz plan jest taki, żeby półgodzinną przerwę robić w stałej porze około 12:30 – najpierw kierunek sypialnia, rzut kostką i kwadrans aktywności, a później kierunek kuchnia i drugie śniadanie + kawa i powrót do gabinetu na drugą część dnia pracy.
Wiem, że taka dobra przerwa z dala od ekranu potrafi zdziałać cuda i podładować baterię na drugą część dnia pracy, więc postaram się wdrożyć ją na stałe do swojego homeofficowego repertuaru. Trzymaj kciuki za powodzenie tego planu!
Kolejnym gamechangerem okazała się zmiana setupu do pracy – na poprzednie urodziny zafundowałam sobie bieżnię i regulowane biurko. Właściwie to powinnam chyba powiedzieć chodzieżnie, bo biegać to na tym ciężko (pas jest znacznie węższy i krótszy niż w klasycznej bieżni, a maksymalna prędkość to 6km/h). Bieżnia do pracy jest składana i leży pod biurkiem, jedyne co muszę zrobić żeby zmienić pracę z siedzącej na chodzącą to wciśnięcie przycisku, który podnosi biurko i rozłożenie jedną ręką bieżni.
Świetnie mi się pisze gdy idę. Nie wiem jak to działa, ale idące nogi doskonale wpływają na kreatywność i teraz właściwie prawie wszystko co piszę – newslettery, konspekty webinarów, projekty produktów, a nawet skrypt tego odcinka powstaje właśnie podczas chodzenia. Dodatkowo moje plecy i całe ciało doceniają możliwość ruchu, a ja nim wyjdę z pracy mam zrobione 10 tysięcy kroków. To dla mnie super opcja, bo skoro nie dojeżdżam do pracy to nie mam możliwości, żeby trasę do niej pokonywać pieszo czy rowerem i tak zapewniać sobie dodatkową dawkę ruchu.
Ponadto przygotowanie sobie takiego miejsca pracy w biurze byłoby pewnie trudne, a w domu mogę robić co mi się podoba i korzystam z tego. Teraz planuję jeszcze dokupić zewnętrzny monitor, żeby móc patrzeć wyżej niż w przypadku korzystania z laptopa. Myślę, że to będzie kolejna dobra zmiana, która sprawi, że praca będzie przyjemniejsza, bo ja autentycznie czekam, żeby móc rano wskoczyć do tej swojej jaskini i zająć się pracą. Od zawsze marketing i sprzedaż mnie kręciły mocno i zawsze byłam mocno zaangażowana w pracę, ale teraz doceniam to jeszcze bardziej. To jest moja okazja do wyjścia z trybu mama i sposób na napełnienie kubeczka zasobów, z którego po południu będą czerpać dzieci.
Totalnie nie mam czegoś takiego, że brakuje mi ludzi w pracy i pogaduszek w pokoju socjalnym. Na pewno nie byłoby szans upchnąć ich w tym moim 5 godzinnym okienku na pracę, bez szkody dla wykonywanych zadań. Zdecydowanie cenię taki podział, że te 5-6 h to jest na maksa praca, a później zajmuję się czymś innym.
Z resztą w pracy wbrew pozorom mam sporo kontaktu z ludźmi, choć zwykle przez ekran – prowadzę konsultacje, mastermindy, sama też jestem członkiem grupy mastermindowej, z którą regularnie się spotykamy. Dzięki temu mam z kim przegadać pomysły i koncepcje. Potrzebę kontaktu z człowiekiem w trójwymiarze realizuję poza pracą i zdecydowanie taki układ mi odpowiada.
A jeśli potrzebuję na trochę poczuć się jak w biurze i otoczyć pracującymi ludźmi, to korzystam z wirtualnego coworkingu.
Nauczyłam się też układać sobie pracę, tak żeby wszystko sprawnie szło. Np. spotkania i konsultacje mam wyznaczone tylko na konkretnie dni, inne mam na pracę kreatywną czy strategiczną i dzięki temu działam bardziej intencjonalnie, a mniej reaktywnie. Więcej o tym jak dzielę zadania na poszczególne dni tygodnia opowiadałam w odcinku o 30 godzinnym tygodniu pracy.
Ponieważ na pracę mam mniej niż etatowe 8h musiałam nauczyć się wybierać priorytety. Automatyzuję co się da, sporo też deleguje, sobie zostawiając kwestie strategiczne i twórcze.
Po pierwsze w tym mnie nikt nie zastąpi, po drugie te właśnie elementy lubię najbardziej i to tu jest mój obszar geniuszu.
W tym, żeby mniej odrywać się od zadań bardzo pomaga mi wyłączenie aplikacji poczty. Zaglądam do niej rano i później raz w ciągu dnia i na sam koniec pracy. Dzięki temu nie wołają mnie ikonki o nieodczytanych wiadomościach. Facebooka na komputerze mam zablokowanego wtyczką, dzięki której nie widzę w ogóle feedu i muszę z palca wpisać czego szukam. Z resztą FB to akurat nie problem.
Trudniejszym do okiełznania rozpraszaczem jest dla mnie Instagram. Tym bardziej, że działania na Insta to część mojej pracy, co stanowi świetną wymówkę, żeby apkę otworzyć, w konkretnym celu, ale niestety w praktyce często się okazuje, że algorytmy porwały mnie bardzo daleko od pracy i po prostu tracę czas. Nie mam na to idealnego sposobu, póki co najlepiej sprawdza się położenie telefonu poza zasięgiem wzroku i ręki – najczęściej chowam go do szuflady, albo zostawiam na kanapie w drugim końcu pokoju.
Uwielbiam pracę z domu nie tylko za to, że mogę ją sobie układać pod siebie, ale też za elastyczność. Mam chęć na mani, a termin tylko od rana? Planuję zadania tak, żeby sobie na to pozwolić. Podobnie z dodatkowymi zajęciami dzieci na które trzeba je zawieźć.
Ostatnio trafiłam na fajnego tiktoka o tym, że mityczny work-life balance to bzdura, bo praca jest tylko jednym z aspektów życia i w żadnym wypadku nie powinna równoważyć wszystkich innych rzeczy, którymi się w tym życiu zajmujesz. Mocno to ze mną i moim podejściem gra.
Uwielbiam swoją robotę i jestem w niej naprawdę dobra, ale wiem, że jeśli nie zadbam o to, żeby ją zamknąć w rozsądnych ramach i nie poświęcę czasu na inne sprawy (w tym też zwykłe lenistwo i zbijanie bąków), to po prostu szybko się wypalę i zwyczajnie znienawidzę to co robię. Wiem jak to jest gdy na myśl o pracy budzisz się ze ściśniętym ze stresu żołądkiem i nie chcę więcej być w tym miejscu.
Dla mnie praca z domu jest idealnym rozwiązaniem na ten moment i naprawdę nie wyobrażam sobie co musiałoby się stać, żebym zamieniła ją na dojazdy do biura – niezależnie od tego czy to biuro mojej firmy czy pracodawcy.
Daj znać jak podobają Ci się takie odcinki “bardziej z zaplecza”. Będzie mi też bardzo miło jeśli zostawisz ocenę w swojej apce podcastowej albo przekażesz linka do podcastu komuś, kogo ten temat może zainteresować.