3 urodziny Oswajam Online
|

Podcast Oswajam Online – odcinek 33

Dziś odcinek wyjątkowy, bo jubileuszowy i to podwójnie! Przedwczoraj czyli 2.07 mojej firmie stuknęły trzy lata! A rok temu, w drugą rocznicę powstania Oswajam Online ukazał się pierwszy odcinek tego podcastu. Dziś po roku słuchasz 33! Rocznice i podobne okazje zwykle skłaniają do refleksji i ja nie jestem tu wyjątkiem, w tym odcinku podzielę się z Tobą pięcioma przemyśleniami z okazji tych biznesowych urodzin. 

Kliknij w odtwarzacz poniżej, żeby posłuchać trzydziestego trzeciego odcinka podcastu Oswajam Online dla twórców cyfrowych, edukatorów i soloprzedsiębiorców, którzy przedzierają się przez tą internetową dżunglę, chcąc zarabiać w sieci na swojej wiedzy i pasji.

Podcast znajdziesz też w popularnych aplikacjach – m. in. Apple Podcast i Spotify.

Są takie rzeczy, które zaczyna się rozumieć dopiero coś robiąc. Nie da się ich przewidzieć, nawet jeśli się świetnie przygotujesz do wejścia w nowy projekt. I dokładnie tak jest z zakładaniem firmy. Nawet jeśli nie lecisz na yolo myśląc, że jakoś to będzie, tylko poświęcasz sporo czasu i energii na zaplanowanie swoich działań i zabezpieczenie tyłów zanim dodasz nowy wpis do CEDIG-u to i tak nie ma opcji, że rzeczywistość Cię nie zaskoczy w żadnym wymiarze. 

I nie ma w tym absolutnie nic złego, w końcu jasność płynie z działania i nikt nie rodzi się wszechwiedzący

1.    Biznes jest dla mnie, a nie ja dla niego

Pierwszą rzeczą, którą zrozumiałam dopiero po pewnym czasie było to, że to firma ma być dla mnie, a nie odwrotnie. Pierwszy biznes założyłam kilkanaście lat temu, był to sklep zoologiczny. Przez dłuższy czas ciągnęłam go, nie rezygnując z bezpiecznego etatu w korpo. Dawałam radę, bo pracę etatową zwykle udawało mi się ogarnąć w 5-6 h. Byłam przedstawicielką handlową, więc nie siedziałam w biurze od 8 do 16. Jeśli mój teren był obsłużony, a targety wyrobione, to nikt się nie czepiał ani nie sprawdzał, ile realnie godzin mi to zajmuje. 

Nie miałam dzieci ani innych zobowiązań poza etatem, mogłam w pełni swobodnie decydować na co poświęcam swój czas. Trzy lata temu gdy otwierałam Oswajam Online moja sytuacja była już zupełnie inna. Na pokładzie dwoje dzieci, młodsza właśnie zaczynała adaptację w żłobku, starszy poszedł do nowego przedszkola. Bądźmy szczerzy jak ma się dwu i pięciolatka na pokładzie to nigdy nie wiadomo, co przyniesie życie. Czy w loterii wypadnie przedszkolny gil, czy kwarantanna covidowa czy jakaś inna egipska plaga. I na początku cholernie frustrowało mnie to, że nie mogę każdego dnia cisnąć w robocie od 9 do 15 tak jak sobie to zaplanowałam. A to przecież i tak tylko 6 godzin, a nie pełen etat. Wkurzałam się gdy poranne wyjścia z domu się przeciągały i totalnie frustrowało mnie, gdy okazywało się, że po raz czwarty w tym miesiącu któreś jednak musi zostać w domu. W tym samym domu, w którym ja pracuję. W tamtym czasie moja działalność opierała się w dużej mierze na usługach świadczonych klientom. Owszem wydałam pierwszy produkt cyfrowy trzy miesiące po otwarciu firmy, bardzo byłam zadowolona z wyników kampanii, ale to był tylko jednorazowy strzał. Produkt w sklepie wisiał, a ja nie podejmowałam totalnie żadnych działań, żeby go sprzedawać po premierze. Bo po pierwsze kampania mnie zmęczyła, po drugie nie zaplanowałam co po niej, więc naturalnie wessała mnie bieżączka i praca usługowa dla klientów. Bo tych po udanej kampanii pojawiało się coraz więcej. A wiadomo jak jest z klientami – nie da się przewidzieć kiedy pojawi się ten bardzo ważny e-mail albo coś się w ich kampanii wydarzy, a ja będę musiała rzucić wszystko żeby gasić pożar. I w pewnym momencie obudziłam się, że hej, ja czuję niechęć! Czuję niechęć na myśl o czekających mnie zdaniach w robocie. A ja przecież serio lubię to, co robię. Ale presja, którą sama na siebie nałożyłam, zaczęła mi odbierać całą frajdę. To było jakieś pół roku po założeniu firmy. Na szczęście wyłapałam ten moment zanim zabrnęłam za daleko. Dotarło do mnie, że zdecydowałam się założyć firmę po to, żeby nie wracać na etat do agencji. Żeby móc decydować o tym, co robię, z kim pracuję, a z kim nie. Żeby mieć pełną decyzyjność i okazję do sprawdzania różnych rzeczy. No i przede wszystkim, żebym bez większej spiny mogła to łączyć z mamowaniem kilkulatkom. 

Ta myśl zaczęła we mnie rosnąć i podjęłam decyzję o tym, że rezygnuję ze świadczenia usług i skupiam się na własnych produktach i działalności szkoleniowej. Oczywiście nie stało się to w ciągu jednego dnia, ale konsekwentnie odmawiałam kolejnym klientom i nie przedłużałam trwających współprac. Zamiast się wkurzać tym, że mam mało czasu na pracę zmieniłam optykę. Mam tyle czasu ile mam, to nie zmieni się w najbliższej przyszłości, więc zamiast frustrować się skazanymi na porażkę próbami naginania czasoprzestrzeni postanowiłam po prostu grać z tym, co mam. Rezygnacja z usług sprawiła, że moja praca stała się bardziej przewidywalna. Zmniejszyła się też presja, bo robiłam własne projekty. Jeśli coś się obsunęło, bo dzieciaki się rozchorowały, to nie obawiałam się, że ktoś inny poza mną będzie ponosił tego konsekwencje, albo że będę musiała zarywać noce na dowiezienie swojej działki. 

Stwierdziłam, że w czasie bez dzieci chcę ogarnąć nie tylko robotę, ale też mieć czas dla siebie. Zamiast spinać się rano odstawiam dzieciaki na spokojnie, raz 10 minut wcześniej, raz później. Wracając kupuję sobie świeże pieczywo na śniadanie i zabieram psa na krótki spacer. Później jem, napawając się ciszą, i czytam książkę. Dopiero koło 10-10:15 idę na górę do gabinetu i zaczynam pracę. I totalnie uwielbiam tą moją rutynę. Cieszę się, że zrozumiałam, że ani nie muszę robić wszystkiego ani nie muszę robić tak jak inni. Bo przecież nie chodzi o innych. Teraz mocno trzymam się tego, że biznes ma mi zapewnić możliwości i środki na prowadzenie takiego życia jakie chcę prowadzić. I wcale nie chcę pracować po 40 h tygodniowo czy więcej. Raczej wciąż dążę do zmniejszenia czasu pracy, choć te 25 w porywach do 30 h to nie jest dużo w porównaniu do klasycznego etatu. Mega cenię to, że mogę się skupiać na tym, co naprawdę daje mi satysfakcję, a całą resztę mogę wydelegować. Albo olać.

2.    Nie muszę być sama, nawet jeśli działam solo

I tym samym płynnie przechodzimy do drugiego punktu, czyli nie muszę być sama, nawet jeśli działam solo. Tu akurat nie byłam jakimś skrajnie ciężkim przypadkiem, bo na szczęście od samego początku współpracowałam z wirtualną asystentką. Mam też na karku trochę menedżerskiego doświadczenia, więc nie było tak, że bałam się delegować. Ale mimo takiego wykonawczego wsparcia czułam się w tym biznesie mocno samotna. Z jednej strony totalnie cieszyłam się tą pełną decyzyjnością na swoim, ale z drugiej totalnie nie miałam od kogo odbić to co powstawało w mojej głowie. Co z tego, że moi bliscy też prowadzą firmy, skoro mają one zupełnie innych charakter i specyfikę i są na innym etapie rozwoju. Mój mąż z rodzicami i siostrą prowadzi firmę budowlaną, która istnieje na rynku ponad 30 lat, zatrudnia kilkanaście osób i obraca kontraktami na grube miliony, a ich strona internetowa jeszcze rok temu wyglądała jakby ją wyklikał jakiś dzieciak w latach 90 na zajęciach z informatyki w htmlu. Poza stroną www nie istnieją w sieci i zupełnie nie mają takiej potrzeby.

Moja siostra prowadzi salon beauty, jest też instruktorką w swojej branży i szkoli innych, ale na tamten czas nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby robić to inaczej niż stacjonarnie. Co prawda salon ma swoje profile w mediach społecznościowych, ale raczej o charakterze portfolio niż intencjonalnie budowanej marki osobistej. Teraz się to trochę zmienia, ale na początku niewiele było punktów styku.

Mój tata też prowadzi firmę od ponad 20 lat, współpracują z nim dziesiątki osób w całej Polsce przy koordynacji pewnego programu. No totalnie inna bajka, w której głównym narzędziem pracy są rozmowy telefoniczne i spotkania osobiste. 

I naprawdę mimo najszczerszych chęci nikt z tego grona przedsiębiorców, których miałam przecież pod ręką, nie był mi w stanie doradzić w jakiejkolwiek kwestii albo przegadać ze mną moich pomysłów. Równie dobrze mogłam im opowiadać o wybuchach gazów na Marsie co o mojej biznesowej codzienności. Zupełnie nie spodziewałam się przed założeniem firmy, że będzie mi doskwierać tego rodzaju samotność.  

Na szczęście dość wcześnie trafiłam na koncepcję masterminda. I choć moje pierwsze mastermindowe doświadczenie nie było jakąś kosmiczną dźwignią rozwojową, bo nim umarło śmiercią naturalną przerodziło się w kumpelskie pogaduchy, to złapałam bakcyla i zrozumiałam, że nie tylko ja w tych onlajnach czuję się samotna. Gdy w końcu trafiłam do zorganizowanej grupy i poczułam na własnej skórze jaka idzie za tym moc przepadłam totalnie. To było niezwykle odświeżające i inspirujące doświadczenie. naprawdę czasem wystarczy celnie zadane pytanie lub jedno zdanie wypowiedziane w odpowiedniej chwili, żeby wszystkie kawałki układanki, z którą walczyłam od tygodni, nagle wskoczyły na swoje miejsce. 

Krótko potem sama zostałam certyfikowaną moderatorką grup mastermind przechodząc przez pierwszy tego typu program dla profesjonalnych moderatorów w Polsce i dziś mastermindy są jednym z filarów mojej działalności. Oprócz tego, że prowadzę moderowane grupy dla biznesu online – najbliższa edycja startuje we wrześniu, możesz wskoczyć na listę zainteresowanych, zapisując się NA TEJ STRONIE, to regularnie uczestniczę w mastermindach jako uczestniczka i bardzo sobie to cenię. Z tego miejsca pozdrawiam każdą osobę, z którą miałam okazję mastermindować, bo świadomie lub nie dołożyła niejedną cegiełkę do rozwoju mojego biznesu.

3.    Nie porównuj się!

Bezpośrednio z tym poprzednim punktem wiąże się kolejny. Bo skoro nie miałam możliwości zderzenia się z ludźmi, którzy robią podobne rzeczy do mnie, i widziałam tylko efekty ich pracy, to naturalnie pojawiała się skłonność do porównywania się. A zaraz za nią myśl co jest ze mną nie tak, że nie ogarniam jak ten ktoś. Z tej pułapki na szczęście wyszłam dość szybko, gdy w roli klientów potrzebujących wsparcia zaczynały do mnie trafiać te osoby, które jeszcze niedawno postrzegałam jako turbowymiataczy. Szybko okazało się, że za ładną wystawą kryje się totalny bajzel na zapleczu, a liczba lajków i obserwujących bardzo często w żaden sposób nie przekłada się na przychody. 

Porównywanie się do innych nie ma większego sensu, bo każdy z nas ma inną rzeczywistość, inne zasoby i doświadczenia, a także inne aspiracje i dążenia. I to jest zupełnie OK, ale nie ma sensu porównywać jabłek do pomarańczy. Jedyne porównania jakie mają sens to te do siebie z przeszłości. Trzy lata temu zaczynałam z niewielkim wsparciem wykonawczym jednej osoby. Dziś na stałe współpracuję z trzema. W pierwszym pełnym roku mojej działalności przychody ze sprzedaży produktów cyfrowych stanowiły około 40% całości. W kolejnym już ponad 80% i to przy znaczącym wzroście całości przychodów. Podobnie ze średnią wartością zamówień w skali miesiąca. Na początku 10 tysięcy z zakupów w sklepie to było wielkie wow i oznaczało, że robiłam kampanię. Dziś wynik na tym poziomie oznacza słabszy miesiąc.  

Także jeśli chcesz się porównywać to porównuj się do siebie sprzed miesiąca, pół roku albo kilku lat i poklep się czule po ramieniu doceniając, że dziś z lekkością ogarniasz kwestie, które kiedyś wydawały Ci się nie do przeskoczenia.

4.    Nie ma rozwoju bez odważnego testowania i konsekwentnego działania

Kolejny punkt na mojej liście rocznicowych przemyśleń wynika z poprzedniego. Bo owszem fajnie jest porównywać się do siebie gdy widzisz progres. Szkopuł tkwi w tym, że droga do niego przez większość czasu nie jest lekka i przyjemna. To nie jest tak, że robisz postępy tylko dlatego, że czas mija. Robisz postępy, gdy działasz. W swoim tempie, ale ciągle do przodu. Jeśli tak jak ja lubisz łazić po górach to pewnie wiesz, co mam na myśli. Wszyscy chcieliby delektować się zapierającą dech w piersiach panoramą widzianą z górskiego szczytu. Większość jednak poprzestanie na oglądanie jej na cudzych rolkach, bo to łatwiejsze. I ewentualnie będzie wrzucać komentarze ale Ty to masz fajnie masz tyle czasu/kasy na wyjazdy, albo masz taką kondycję. No heloł! To nie spada z nieba tylko jest efektem podjętych decyzji i dokonanych wyborów. Łatwiej przecież jest poprzestać na komentowaniu, a często są to komentarze podszyte jadem lub bezzasadną krytyką. Nie trzeba wstawać o nieludzkiej porze, żeby dojechać w Tatry. Nie trzeba podchodzić na ciężko z plecakiem do schroniska, żeby zakotwiczyć w bazie wypadowej i kolejnego dnia móc ruszyć na szlak. Nie trzeba spać w tymże schronisku w zbiorowym pokoju na piętrowym łóżku wśród chrapiących współspaczy. No i wreszcie nie trzeba przez 10 h żmudnie stawiać kroku za krokiem, pokonując 2 albo 3 tysiące metrów przewyższenia jednego dnia, żeby dojść w wybrane miejsce. A ci którzy się decydują na taki wysiłek i tak nie mają żadnej gwarancji, że na szczycie nie zastanie ich deszcz, mgła i zerowa widoczność. Do tego trzeba naprawdę sporo samozaparcia, mocnego zorientowania na cel i dużych pokładów konsekwencji. Bo to właśnie to nudne podchodzenie wiele godzin pod górkę jest najtrudniejsze. Nie chwilowe trudności na eksponowanym kawałku, gdzie adrenalina wywala korki jak się trzeba wspiąć kawałek. Tak samo jest w prowadzeniu biznesu i budowaniu marki. Kryje się za tym wiele nudnych i powtarzalnych działań. Zastrzyk endorfin po udanym webinarze czy radość z rolki, która poszła w wiral, to tylko krótkie błyski, które nic nie znaczą bez sumiennie budowanych fundamentów. Przez te trzy lata przez mój instagramowy feed przewinęły się dziesiątki fajnie zapowiadających się biznesów, które znikały równie szybko jak się pojawiały, gdy okazywało się, że to całe prowadzenie firmy to nie jest tylko tęcza i jednorożce i cieszenie się serduszkami na Instagramie. Że to jest ciągła droga, która nie ma końca. Pokonasz jedne trudności, pojawią się kolejne. New level new devil. Wyzwania i trudne chwile są na każdym etapie, one się po prostu zmieniają na inne, nigdy nie znikają zupełnie. Nawet jeśli wypracujesz sposób, który przez jakiś czas świetnie działa, to to i tak nie potrwa wiecznie. Bo mogą zmienić się okoliczności na które nie masz wpływu i wywrócić wszystko do góry nogami. Dlatego w parze z konsekwentnym działaniem powinna iść elastyczność i otwartość na testy. Dawanie sobie przyzwolenia na popełnianie błędów i wyciąganie z nich wniosków do kolejnej próby zamiast pakowania zabawek i zamykania kramy po pierwszych niepowodzeniach. Myślę, że właśnie otwartość na nowe możliwości i testowanie swoich założeń w działaniu połączone z konsekwentnym robieniem swojego składają się na obraz skutecznego przedsiębiorcy. 

5.    Stabilny i dochodowy biznes jest nudny

Za tą konsekwencją idzie coś jeszcze i to jest moje piąte urodzinowe przemyślenie. Dochodowy biznes powinien być nudny! Tak, tak. Ale nudny nie oznacza nieekscytujący. Bardziej mam tu na myśli po pierwsze pewną powtarzalność, a po drugie konieczność robienia rzeczy, które nie wywołują ekscytacji jak prowadzenie webinaru dla tysięcy osób na wirtualnej widowni. To cała ta mrówcza robota pod spodem której nie widać, a która sprawia, że ta biznesowa konstrukcja nie składa się jak domek z kart przy pierwszym podmuchu wiatru. Procedury i procesy. Optymalizacja codziennych działań. Wielokrotne wykorzystywanie tych samych treści. Dopracowywanie ścieżki klienta. Projektowanie sensownej struktury ofert. Analizowanie działań i wprowadzanie poprawek. To są rzeczy składające się na stabilny i przewidywalny biznes. Zdecydowanie mniej sexy niż tworzenie wciąż nowych ofert i skakanie z projektu w projekt, bez zatrzymania się i refleksji nad poprzednim. Na początku wydawało mi się, że najważniejsze jest robienie epickich kampanii i tworzenie nowych produktów. Ale tak naprawdę to jest ta łatwiejsza część. Napędza nas wtedy ekscytacja i niesie nowa nadzieja, że ten projekt to już na pewno wypali. A prawda jest taka, że zaczęłam zarabiać znacznie więcej i w bardziej przewidywalny sposób kiedy przestałam się rzucać w realizację każdego nowego pomysłu, a zamiast tego poukładałam fundamenty, zaprojektowałam sensowną strukturę ofert i zaczęłam szlifować komunikację tych produktów, które już mam. Dodatkowym plusem jest to, że teraz przygotowanie kolejnej akcji sprzedażowej dla jakiegoś kursu jest z każdym razem łatwiejsze, bo mam bazę treści, które wykorzystuje ponownie oraz twarde dane dotyczące tego, jak ta komunikacja zadziałała poprzednio. Co siadło, a co przeszło bez echa. Udoskonalanie przynosi znacznie lepsze efekty niż ciągła pogoń za nowym. I zrównoważenie tych elementów jest krokiem do stabilności. Bo w końcu, jak mówiłam na początku, nie chcę, żeby firma była sensem mojego życia i tym co nie daje mi spać po nocach. Chcę, żeby pozwalała mi się realizować i dawała satysfakcję (i kasę na zajawki), a nie generowała stres i życie na wiecznej karuzeli. Nudny biznes to dobry biznes. I paradoksalnie dopiero gdy mamy tą stabilizację i przewidywalność, zabezpieczone tyły i pewność, że będzie za co zapłacić rachunki, otwiera nam się przestrzeń do odważnych działań i testowania szalonych czasem pomysłów. 

Jestem ciekawa, czy zgadzasz się z tymi moimi rocznicowymi rozkminami! Daj znać, czy myślisz podobnie. A jeśli masz chęć z moim wsparciem popracować nad ułożeniem drabiny produktów, to łap kod LATKO6, który obniży cenę warsztatów Struktura dochodowego biznesu online aż o 6 dyszek. Szczegóły znajdziesz TUTAJ

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *