Parafrazując klasyka – nie ma życia bez kawy! Podobno na niektórych kofeina nie działa. Ja nie należę do tych osób, wyraźnie czuje przypływ energii po jej spożyciu. Nie pijam energetyków, więc moim jedynym dopalaczem jest te kilka kaw dziennie. Chwile bezpośrednio po przebudzeniu to nie jest i nigdy nie była moja ulubiona pora dnia. Podczas pisania tego artykułu Evernote (bo w tej aplikacji od lat robię szkice tekstów) zasugerował, jako powiązany z tematem, wpis sprzed 10 lat, rozpoczynający się od słów „Rano mam ochotę strzelać do ludzi”. No cóż, wiele się nie zmieniło w tym aspekcie, a poranna kawa powodowała, że rzeczywistość z każdym łykiem stawała się bardziej znośnym miejscem. Zaraz po przebudzeniu sunęłam niczym zombie w kierunku ekspresu, a dopiero po wypiciu pierwszego kubka mojego eliksiru życia, brałam się za bary z codziennością. I to chyba ten nawyk najbardziej nie spodobał się mojemu organizmowi, który zaczął sygnalizować bólem brzucha, że coś jest nie tak. Piłam też za mało wody i ciężko było mi wyrobić nawyk zwiększenia tej ilości do choćby 1,5 – 2 litrów w ciągu dnia.
W pewien styczniowy dzień postanowiłam spróbować jak smakuje życie bez kawy i przyznam, że byłam zaskoczona (niezbyt pozytywnie) jak duży wpływ na mnie ma kofeina. Przed detoksem piłam trzy do czterech kaw w ciągu dnia, zwykle latte, w tym pierwsza jeszcze przed śniadaniem. Byłam ciekawa jak będzie bez niej, ale nie spodziewałam się fizycznych skutków odstawienia. Jakże się myliłam… Na szczęście zaczęłam w sobotę, a nie w poniedziałek, bo pierwsze dni nie należały do łatwych. W ramach kontekstu dodam, że moje młodsze dziecko nadal budzi się każdej nocy po kilka razy, a ja cierpię na permanentny deficyt snu z tego powodu. Podczas moich zmagań z odstawieniem kofeiny robiłam codzienne notatki dokumentujące moje samopoczucie i postanowiłam opublikować je na blogu jako pamiętnik nałogowca:
Dzień 1, sobota
Spałam do 8:40 – luksus! Prawdopodobnie dzięki temu pierwsza połowa dnia była znośna, choć ciężko było utrzymać skupienie za kierownicą. Refleksja pierwsza – herbata do śniadania smakuje conajmniej dziwnie. Wraz z upływem czasu mój stan się pogarszał i towarzyszyło mi wrażenie jakbym miała kaca giganta. Ból głowy był nieznośny. O 17 leżałam pod kocem, bo było mi zimno i próbowałam udawać, że mnie nie ma. Niestety dzieci się na to nie nabrały. Refleksja druga – dajcie mi spać!
Dzień 2, niedziela
Niezła noc, pobudka po 8 i spokojny dzień. Brak jakichkolwiek zadań wymagających wysiłku umysłowego był dziś błogosławieństwem. Ból głowy nie odpuszcza, ale przynajamniej nie jest mi tak zimno jak wczoraj. Nie było źle, choć wieczorne zmęczenie przyszło szybciej niż zwykle i o 18 byłam już gotowa do spania.
Dzień 3, poniedziałek
Dobrze, że dziś już 3 dzień. Jest znacznie lepiej niż w sobotę, ale strasznie ciężko skupić mi się na pracy przy komputerze, bez nagrody w postaci latte. Moja uwaga się rozprasza bardzo szybko. Żołądek może ma się lepiej, ale głowa na pewno nie. Efektywność pozostawia wiele do życzenia. Start detoksu w weekend to był dobry ruch, bo organizm chociaż trochę zdążył otrząsnąć się z pierwszego szoku. Popołudniu znowu dał o sobie znać ból głowy.
Dzień 4, wtorek
Było lepiej niż wczoraj, zatem widać progres. Udało mi się złapać flow do pracy i jakoś zagłuszyć ten głos wołający o odrobinę kofeiny dla lepszego skupienia. Wieczorem już o 20 byłam gotowa, by zasnąć razem z dziećmi, a nie był to dzień aktywny pod kątem wysiłku fizycznego.
Dzień 5, środa
Noc zarwana, 2,5h przerwy w śnie – dziękujemy Ci wyżynająca się trójko! Od rana udało się sprawnie wyjść i rozwieźć dzieci do placówek na czas, ale poranne zajęcia z angielskiego mogłabym posumować krótko – „brain fog”. Zero skupienia i kisiel zamiast mózgu. Ciężko mi było złożyć sensowne zdanie. Rozważałam drzemkę, ale obawiałam się, że będzie tylko gorzej, bez możliwości dobudzenia się po niej kawą. Zamiast tego poszłam na spacer przewietrzyć głowę przed rozpoczęciem pracy. Mróz był orzeźwiający i faktycznie na trochę pomogło, choć wieczorem zasnęłam równo z dziećmi.
Dzień 6, czwartek
Wreszcie nie jest źle! Dzień rozpoczęty treningiem, pracę zaczęłam dopiero o 12 i wreszcie nie czuje, że mój mózg działa ledwie na pół gwizdka. Pierwszy szok chyba minął, a i aktywność fizyczna miała dobry wpływ na dotlenienie mózgu.
Dzień 7, piątek
Pierwszy dzień w którym nie pomyślałam, ze łatwiej byłoby z kawą. Czyli jednak da się żyć bez niej 😉 Dziś mija zakładane minimum detoksu czyli 7 dni. Ale skoro wreszcie jest w miarę OK postanowiłam zaczekać z kawą do poniedziałku.
Dzień 8 i 9, weekend
Weekend minął bez wielkiej tęsknoty za kofeiną i bez bólu głowy. Udało mi się przetrwać i nie złamać, nawet gdy mieliśmy gości i serwowałam im kawę za kawą.
Wreszcie nadszedł poniedziałek! Kawa smakowała wybornie!